Manifest tercetu egzotycznego

To jest nasz blog. Należy do nas. Posiadamy go i wszystko, co on głosi.
Blog ten będzie wyrazem naszej wytężonej pracy - znoju umysłów tęgich i serc gorących.
Blog ten wwierci się niczym świder w przodek telewizyjnej skały, rozłupując zakrzepłe pokłady paleotelewizji, by wydobyć z nich najczystszy pierwotny blask srebrnego ekranu.
Nasza potrojona wizja zapewni skomasowane uderzenie napiętych neuronów w skostniałe struktury sformatowanych programów.
Zanurzymy się w rwącym strumieniu telewizyjnym bez obaw o zbrukanie się płynącą nim papką.
Zdejmiemy archaiczne obramówkowanie, przetrzemy brudne szyby kineskopów i otworzymy szeroko okna na świat.
Tak uczynimy! Tak zrobimy! I wprowadzimy telewizję do umysłów waszych. Bo od tego ona jest.
Od tego jest ona. Od tego jest.

10 kwietnia 2010. Teraz ja.

, ,

Mam nadzieję, że minęło już dostatecznie dużo czasu, bym bez obaw o bycie zlinczowaną, mogła pozwolić sobie na poniższą wypowiedź. Dotyczyć ma bowiem wydarzeń ostatnich dni, a ściślej ich relacjonowania przez media. Ufam, że znajdziecie w tym poście kochani czytelnicy słowa, które nie zostały jeszcze wypowiedziane, jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało.

Mój punkt widzenia, z racji, oczywistej dla części mych kolegów i koleżanek, miłości do matki stacji, nakazuje spróbować przedstawić Wam katastrofę okiem dziennikarzy. Kładę nacisk na słowo „spróbować”, bo do dziennikarza jeszcze mi daleko. Stanę niejako w ich obronie, bo dużo złego mówiło się o mediach w obliczu tragedii z 10 kwietnia. Czuję wewnętrzny sprzeciw, który pragnę wyrazić. Kto zainteresowany, niech czyta dalej. Kto poirytowany, niech zrobi sobie melisę i sprawdzi, co słychać na jego fejsowym profilu.

Sobota, okolice godziny 10:00. Małgosia, która w związku z piątkowym spotkaniem towarzyskim, syto nakrapianym alkoholem, słyszy jak przez mgłę telefon swojego współlokatora. Ten odbiera, zza drzwi dobiega deklaracja „dobra, idę włączyć telewizor!” Warto dodać, że wspomniany chłopiec jest absolutnym przeciwnikiem czarnych, gadających pudeł i stroni od nich jak od ognia. Mimo to, jak rzekł, tak uczynił. Ja podnoszę skacowaną głowę i z wyraźnie wyczuwalną irytacją w głosie mówię „możesz mi z łaski swojej powiedzieć, co takiego musiało się stać, że nie dosyć, że mnie budzisz, to jeszcze poczułeś nagle potrzebę oglądania telewizji?” „Poczekaj, zaraz zobaczysz, że mam powód”. Gdy usłyszałam, co się stało, pomyślałam (jak prawdopodobnie każda osoba w tym kraju) „to niemożliwe”. Druga myśl-jeśli to prawda, nie chciałabym być teraz na miejscu dziennikarzy.

Niestety okazało się, że informacja sprawdziła się. W mgnieniu oka zbiegło się do mnie (a mówiąc ściślej, do mojego telewizora) pół akademika, żeby śledzić na bieżąco wszystko, co się dzieje. I tak siedzieliśmy, patrzyliśmy w ekran, który służyć powinien głównie do celów rozrywkowych. Ale nie tego dnia. Dzięki mediom, które stanęły na głowie, by minuta po minucie relacjonować Polakom to, co się dzieje, widzieliśmy wszystko, prawie na własne oczy. Podano informację o przemarszu studentów UJ, w którym uczestniczyć miał Rektor i duchowni. Dwóch moich kolegów postanowiło udać się tam czym prędzej. Gdy wrócili, od jednego z nich usłyszałam słowa, które sprawiły, że krew w moich żyłach niemal się zagotowała. „Było bardzo dużo ludzi, większość szła w skupieniu, ale te p********* hieny tylko pchały się do przodu z mikrofonami, kamerami i aparatami. Bezczelni!” „Bezczelni? I mówi to człowiek, który jeszcze dwie godziny temu oglądał relację tych samych hien przed telewizorem!”- odpowiedziałam z wypiekami na twarzy. Gdyby nie hieny, nie wiedzielibyśmy nic. Gdyby nie hieny, nie zobaczylibyśmy nic. A funkcji hieny w tym dniu łatwo pełnić nie było. Uwierzcie na słowo. Bo hieny to czasem także ludzie, którzy tragedię przeżywają tak samo, jak hydraulicy, nauczyciele i piekarze a mimo to nie mogli w zaciszu własnego domu oddać się kontemplacji tragedii. Musieli być blisko wydarzeń, przepychać się i walczyć o relację. Po co? Byśmy to my mogli się wspomnianej kontemplacji oddać.

Na tym smutnym wydarzeniu się jednak nie skończyło. Nie sądziłam, że po raz kolejny ciśnienie gwałtownie skoczy mi podczas przeglądania demotywatorów. A jednak. Jakże ogromne było moje zniesmaczenie, gdy moim oczom ukazał się ten. Cyniczne? Uszczypliwe? Jakże erudycyjne, nieprawdaż? Jaka jest moja odpowiedź, pisać chyba nie muszę. Ciekawa jestem, skąd osoba, która zamieściła ów demotywator, dowiedziała się o tragedii. Zapewne dzięki gołębiom pocztowym. Frustracja moja w tym przypadku również granic nie znajduje.

Na szczęście w środę zdarzyło się coś, co zdołało podnieść mnie na duchu i przywróciło wiarę w ludzi. O 20:00 z kolegami z Przystanku Student robiliśmy relację z protestu przeciwko pochowaniu Prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. Przedstawicieli mediów było mnóstwo. Kamery, mikrofony, dyktafony, aparaty, do wyboru, do koloru. Z rozjuszonego tłumu dało się słyszeć różne hasła. W znacznej większości, czemu nie trudno się dziwić, koncentrowały się na temacie protestu. W pewnym momencie z ust młodego człowieka stojącego w samym sercu demonstracji usłyszałam jednak coś, co na chwilę odebrało mi głos. „Telewizjo, pokaż prawdę!”-krzyczał. Zgromadzeni na Franciszkańskiej szybko podłapali i przez kilka minut jak mantrę powtarzali powyższy postulat. Wtedy pomyślałam, że jak będę duża, mimo wszystko wciąż chcę być dziennikarzem telewizyjnym. Bo wbrew temu, co o telewizji mówią i myślą przeciętni Polacy, ja wierzę, że w takich momentach przede wszystkim jest właśnie po to, by pokazywać prawdę. Moim zdaniem, przynajmniej od 10 kwietnia 2010 roku, spisuje się w tej roli na medal. I oby tak zostało. Życzę tego wszystkim hienom, do których mam nadzieję w przyszłości będę miała zaszczyt dołączyć.

5 Responses on "10 kwietnia 2010. Teraz ja."

  1. Audrey says:

    Może nie będzie to najlepsze sformułowanie, ale cieszę się, że zamieściłaś tego posta. Każdy ocenia media jednostronnie, a nie zastanawia się, że dziennikarze (tak jak nauczyciele, prawnicy czy lekarze) wybierają taki a nie inny zawód z powołania. Oczywiście zawsze istnieją wyjątki (i nie jest to jedynie domena dziennikarstwa), a ponadto czas zmienia ludzi i ich podejście do wielu spraw. Uważam jednak, że misją dziennikarza jest to o czym napisałaś - próba dotarcia do prawdy, przekazania jej ludziom, informowania o tym, o czym mają prawo wiedzieć, z czego winni zdawać sobie sprawę. I chociaż zawsze trudno jest o obiektywizm, bo dziennikarz jest człowiekiem, który przecież czuje, myśli i ocenia rozmaite sprawy z własnego punktu widzenia, nie można nie doceniać tego, co robi. Wielu dziennikarzy zginęło przecież, dlatego, że chciało nam coś uświadomić, pokazać jaki jest jest świat także z tej drugiej, ciemnej strony. Dlatego nie lubię uogólnień - dziennikarze to hieny, politycy to karierowicze itp. KAŻDY człowiek jest inny. Takie stereotypy krzywdzą tych, którzy pragną czegoś więcej niż sława, pieniądze, kariera. Zresztą z iloma takimi stereotypami spotykamy się codziennie, na każdym kroku?

    truescava says:

    Lepiej bym tego nie ujęła! Raduje się me serce, że jednak nie wszyscy myślą o dziennikarzach tak: http://mleczko.interia.pl/galerie/o-mediach/zdjecie,429155,11

    LeShaq says:

    Słodki ten idealizm tefałenowy, ale się trochę podroczę.

    Demotywator i akademickie głosy jak najbardziej słuszne. Na rodzinnym pogrzebie też lekko znosiłabyś deptanie przez obcych ludzi?

    Okrzyki na Franciszkańskiej zapewne dotyczyły tego, że niektóre media zapowiadały, iż to wydarzenie przemilczą i słowa niestety dotrzymały.

    Co się tyczy prawdy w mediach to była kiedyś taka ruska gazeta "Prawda"
    http://pl.wikipedia.org/wiki/Prawda_%28gazeta%29
    Doprawdy, czego tam nie było.

    P.S. Dziennikarze to nie tylko hieny, ale też małpy w czerwonym.

    truescava says:

    Przyjmuję wyzwanie! ;)

    Gdybym była prezydentem, to wliczyłabym w koszty to, dużo obcych ludzi chciałoby zobaczyć mój pogrzeb, i że przez to garść obcych ludzi przyszłaby na niego, by pozostałym to umożliwić przynajmniej w sposób zapośredniczony.

    Analogicznie, gdybym była diodą elektrodą, musiałabym wliczyć w koszty, że dużo obcych ludzi, oprócz oglądania mnie na scenie gdy pięknie śpiewam, bardzo chciałoby zobaczyć mnie także leżącą pijaną pod sklepowym murkiem. Cena stanowiska.

    Co do Franciszkańskiej, niektóre media słowa dotrzymały, inne nie dotrzymały. Hien widziałam tam w każdym razie mimo wszystko całkiem sporo.

    A jeśli chodzi o Prawdę, to konkurencja dawno już ją przebiła. Polecam zapoznanie się z nagłówkami jedynek jednej z moich ulubionych gazet- Weekly World News http://www.joemonster.org/art/13171/Weekly_World_News_czyli_Fakt_na_kolanach_

    z serdecznymi pozdrowieniami
    Małpa w różowym :D

    LeShaq says:

    Dzięki za kontynuowanie pseudointelektualnych przekomarzanek.
    Średnia komentarzy idzie nam w górę, a przecież autopromocja to podstawa tego biznesu.

    Wydaję mi się, że jakkolwiek sławnym nieboszczykom może być wszystko jedno, jak wygląda ich pogrzeb, to jednak zgromadzonym na ceremonii żałobnikom niektóre zachowania mogą przeszkadzać. Nie chodziło mi bynajmniej o samą obecność dziennikarzy (wszak wydarzenie tej rangi transmitowane być musi), ale o umiar w walce na łokcie o pole position w trakcie tego typu uroczystości. Dodzie oczywiście nie można odpuszczać.

    Polecaną przez Ciebie arcyciekawą gazetkę z pewnością zaprenumeruję. Gdybyś dała mi na nią namiary wcześniej, to nie marnowałbym czasu na poszukiwania zgubionych przez mojego pradziadka tablic z dekalogiem.

    Życzę ciekawych tematów, a niewielu dylematów i obyś zawsze należała do małp z rzędu naczelnych! :)

Prześlij komentarz