Manifest tercetu egzotycznego

To jest nasz blog. Należy do nas. Posiadamy go i wszystko, co on głosi.
Blog ten będzie wyrazem naszej wytężonej pracy - znoju umysłów tęgich i serc gorących.
Blog ten wwierci się niczym świder w przodek telewizyjnej skały, rozłupując zakrzepłe pokłady paleotelewizji, by wydobyć z nich najczystszy pierwotny blask srebrnego ekranu.
Nasza potrojona wizja zapewni skomasowane uderzenie napiętych neuronów w skostniałe struktury sformatowanych programów.
Zanurzymy się w rwącym strumieniu telewizyjnym bez obaw o zbrukanie się płynącą nim papką.
Zdejmiemy archaiczne obramówkowanie, przetrzemy brudne szyby kineskopów i otworzymy szeroko okna na świat.
Tak uczynimy! Tak zrobimy! I wprowadzimy telewizję do umysłów waszych. Bo od tego ona jest.
Od tego jest ona. Od tego jest.

Czeburaszka w poszukiwaniu ręcznika

| 0 komentarze

Na dobry koniec weekendu - dowód na to, że zabawne tłumaczenia zgodne z oryginałem też się zdarzają na YT ;)

Kogo chce przebadać dr O.?

, , | 1 komentarze

Pragnę uniknąć wrażenia, że nasz blog jest zbyt otagowany onetem i tvnem, ale pomysł na tę spontaniczną notkę pojawił się przed chwilą, gdy podczas surfowania* po portalu koncernu ITI, pojawiło mi się (pop-apnęło :P) zaproszenie do wypełnienia ankiety dotyczącej oglądania seriali, której wyniki posłużą jedynie do zbiorczych zestawień statystycznych. Oglądanie seriali - jak mogłabym nie wyrazić chęci do wzięcia udziału w owym badaniu, szczególnie po 9 godzinach pracy i odgrzewanym obiadku z wczoraj. Jakież było moje rozczarowanie, gdy mój profil (kobieta, rocznik 1987, wykształcenie licencjackie) zdyskwalifikował mnie na starcie. Spróbowałam wersji "student" - też nie. Dodałam sobie 10 lat i wykształcenie wyższe: znów Bardzo dziękujemy za chęć wzięcia udziału. Niestety poszukujemy osób o innym profilu. Za chwilę stałam się absolwentem zawodówki,równolatkiem mego ojca. Dalej to samo. Dobrnięcie do kolejnych pytań nie powiodło się także ani przedstawicielce pokolenia Kolumbów, której udało się skończyć podstawówkę, ani licealistce.
Ten post nie ma jakiejś wyrafinowej konkluzji i właściwie to nie miał mieć, ot taka blogowa spowiedź, aczkolwiek dajcie znać, jak stworzycie pożądany profil ankietowanego.

*swoją drogą, czy ktoś jeszcze używa tego sformułowania surfować po Internecie? Ale to już chyba pytanie na dyskusję w rodzaju "Co jest już archaiczne w Internecie i o czym świadczy zastanawianie się nad tym?" ;)

Od chaosu do przepychu, czyli kilka lat z życia programów informacyjnych

, , | 0 komentarze

Jeszcze wczoraj krążąca nade mną wizja napisania blogowego posta przyprawiała mnie o delikatne drżenie rąk. Postawiłam sobie bowiem za cel poruszenie tematu ciekawego, erudycyjnego a jednocześnie oryginalnego, takiego, który dotychczas opisany nie był. Po lekturze treści zamieszczonych na pozostałych blogach, ku mej ogromnej radości, pomysł na szczęście pojawił się sam. Być może w wyborze pomogło także dziennikarskie zboczenie, ukradkiem przebijające się przez nakładaną przeze mnie od czasu do czasu maskę filmoznawcy. Niezależnie od tego, gdzie szukać powinnam źródła, odczuwam potrzebę pochylania się nad programami informacyjnymi. Zatem do dzieła!

1963 to dla telewizji informacyjnej rok przełomowy. 22 listopada tego roku w Dallas w stanie Teksas miał miejsce tragiczny w skutkach zamach na ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych Johna Fitzgeralda Kennedy’ego. Jak zareagowała telewizja? Wspomniane wydarzenie było pierwszym w historii momentem, gdy ustalona wcześniej ramówka została zmieniona. Emitowany program przerwano, na ekranie widzowie kanału CBS ujrzeli znanego im dobrze prezentera Waltera Cronkite’a.



Jakość programu, czemu trudno się rzecz jasna dziwić, pozostawia wiele do życzenia. Mimo wieloletniego doświadczenia zawodowego, nawet tak znamienita postać jak Cronkite, nie do końca potrafiła odnaleźć się w narzuconej przez brutalną rzeczywistość konwencji. Wszędzie panuje chaos. Studiu, z którego dziennikarz relacjonuje wydarzenie, daleko do tych, które dziś podziwiamy na ekranach naszych telewizorów. Redaktor siedzi przy biurku służącym mu do codziennej pracy, dookoła nieporządek. Za plecami Cronkite’a widać krzątających się dziennikarzy, którzy co jakiś czas przekazuję mu dalsze informacje na temat śmierci prezydenta. Do szczęścia brakuje chyba tylko momentu, w którym prezenter na wizji zapali papierosa. Znany z tego typu zabiegów był jednak nieco starszy, redakcyjny kolega po fachu Edward R. Murrow, którego postać świetnie oddał David Strathairn w filmie Good Night and Good Luck.


Od tego czasu wiele się zmieniło. Progresja w jakości następowała jednak stopniowo. Krokiem milowym dla rozwoju programów informacyjnych było pojawienie się w 1980 roku CNN- pierwszego na świecie kanału serwującego widzom informacje przez całą dobę. Inicjatorem tego, na ówczesne czasu co najmniej szalonego pomysłu, był Ted Turner. Początki CNN pozostawiały wiele do życzenia. Prezenterzy zdawali się być znacznie lepiej przygotowani do pełnionej przez siebie funkcji, jednak aspekt wizualny przekazu nie był dla widza atrakcyjny. Na ekranie, oprócz logo stacji, nie było nic. Pierwszy krok w stronę postępu stanowiło dodanie napisu „live”. Wbrew pozorom, informacja ta jest niezwykle istotna. Przydała się ona choćby w dniu katastrofy Challengera, która dla wielu widzów mogła wydawać się tak nieprawdopodobna, że wręcz spreparowana.



Dziś wiele krajów na całym świecie, w tym nawet Polska, doczekało się rodzimych odpowiedników CNN. Wymagający, szybko nudzący się widz jest bombardowany krótkimi, treściwymi informacjami, które wręcz wylewają się z ekranu.



Oglądając relację prezentera tvn24, w tym samym czasie ze scrolla możemy dowiedzieć się o innych aktualnych wydarzeniach dnia, widzimy, która jest godzina, znamy nazwę programu, wiemy, co będzie emitowane w następnej kolejności, w razie potrzeby kontaktu z redakcją, mamy podany także adres mailowy. Przepych? Może odrobinkę. A wszystko po to, by zatrzymać zmanierowanego widza przy odbiorniku.Co stanie się jednak, gdy tak szerokie spektrum informacji dodatkowych zacznie być niewystarczające? Co jeszcze wymyślą osoby odpowiedzialne za design powierzchni ekranowej? Nie wiem. Ale już nie mogę się tego doczekać.

VoD & me

, | 0 komentarze

W „Gazecie Telewizyjnej” Wojciech Krzyżaniak wieszczy z pasją godną Marinettiego, rewolucję w telewizji, jaka ma nadejść wraz z wprowadzeniem usługi VoD. Być może ten futurystyczny zapał został podsycony przez znajdujący się na stronie obok (w wydaniu gazetowym) materiał reklamowy sieci Aster. Tak czy owak Krzyżaniak idzie w swych wróżbach tak daleko, że prosi się tym samym o polemikę.

„A kiedy przestaniemy być zakładnikami ramówek i będziemy wybierać pory programów, okaże się, że telewizja przestanie za nas decydować o układzie naszego dnia. Nie będziemy mieli powodów, żeby poddając się stadnym instynktom, siadać o godz. 20 do pasma filmowego tylko dlatego, że taka utrwaliła się tradycja.”

Deprecjonowanie roli przyzwyczajenia w odbiorze telewizji wydaje mi się najważniejszą kontrowersją tego artykułu. Dlaczego prime time jest tym, czym jest? Dlatego że wówczas większość ludzi zwykło siadać przez telewizorem, wzbudzając żądzę zysków wśród reklamodawców i szefów stacji. Dlaczego ludzie oglądają TV właśnie wtedy? Dlatego, że wówczas znajdują wolny czas na rozrywkę, którą zapewnia im telewizja. Oczywiście, następuje tu pewnego rodzaju sprzężenie zwrotne popytu i podaży, jako że widzowie oczekują pewnych programów (np. dobranocka, serwis informacyjny) o pewnych stałych porach, a stacje telewizyjne skłonne są emitować te programy w godzinach, które są dla nich najbardziej korzystne, z uwagi na spodziewane zyski.

Krzyżaniak wydaje się jednak nie dostrzegać tego, że pory emisji podlegają nieustannej negocjacji pomiędzy telewidzami a nadawcami. Dla niego telewizja jest autokratą, który narzuca ogłupianym przez siebie odbiorcom, przymus włączania telewizorów o określonej porze.

„Tradycyjnie rozumiana telewizja jest jednak spełnieniem marzeń wszystkich sympatyków ideologii totalitarnej i władców wielkich korporacji, którzy dzięki niej są w stanie stosunkowo łatwo kreować rynek, nasze gusta i poglądy.”



Ta jakże przejmująca konstatacja pewnie znalazłaby podatny grunt 50 lat temu w prasie PRL, ale w obecności sąsiadujących z artykułem reklam, zamieszczonych przecież przez złowieszczego, korporacyjnego pracodawcę autora, ma siłę wyrazu ulotki o szkodliwości alkoholu, umieszczonej w izbie wytrzeźwień. Ciekawe, że magicznym orężem skierowanym przeciw potwornym koncernom ma być VoD, gdyż „może być zagrożeniem dla tych ‘wielkich manipulatorów’, bo odbierze im rząd dusz.”

Mechanizm działania VoD niewiele przecież różni się od nagrywania programów i filmów za pomocą magnetowidu, czy nagrywarki, z których korzysta co prawda wiele osób, lecz które nie wyeliminowały nawyku oglądania telewizji „na żywo”. VoD, podobnie jak ciągły dostęp do transmisji w internecie sprawdza się świetnie, jeśli chodzi o filmy i seriale, ale trudno sobie wyobrazić taką praktykę wobec niektórych programów, np. relacji z zawodów sportowych, które oglądane z odtworzenia gubią swój klimat autentyczności „dziania się teraz”. W przypadku serwisów informacyjnych zachodzi z kolei potrzeba ciągłej aktualizacji, jako że news jest newsem jedynie przez chwilę i zostaje wypierany przez zdarzenia nowsze. W tej materii przewaga kanałów tematycznych, stale update’ujących informacje wydaje się pozostać niezachwianą.



Krzyżaniaka przeraża to, że „telewizja dokonuje za niego wyboru”. Nietrudno jednak wyobrazić sobie postawę przeciwną ludzi, którzy postawieni przed możliwością wyboru z setek, czy tysięcy źródeł, będą skłonni raczej wybrać znanego przewodnika po świecie zasobów programowych niż spędzać czas na długotrwałym samodzielnym poszukiwaniu treści ich interesujących. Autor artykułu stwierdza, że „dużą rolę w opóźnianiu zmiany telewizji będzie miała też siła naszego przyzwyczajenia, skłonność do upraszczania życia i inercji, dzięki której wciąż często nie włączamy telewizji, tylko telewizor.” Jeśli tak, to można dyskutować, czy rzeczywiście potrzebne są zmiany, które mają nam „utrudnić życie”. Swego czasu Kazik Staszewski przyznał się, że głupieje przed półką w supermarkecie, bo możliwość wyboru jednego z trzech artykułów daje mu poczucie wolności, ale wybór jednego z kilkudziesięciu to poczucie odbiera.


Wydaje mi się, że zamiast przełomu będziemy mieli do czynienia po raz kolejny z „rewolucją, która nie nadeszła”, jak to miało miejsce w przypadku głoszenia ery wideo, a potem DVD, które miały nieodwracalnie zmieść telewizję z przestrzeni medialnej.

Być może doczekam się jednak realizacji wizji „VoD w każdym domu”, lecz póki co "obraz na żądanie" w wydaniu nowohuckim A.D. 2010 to pragnienie otrzymania jakiegokolwiek przekazu innego niż transmisja z burzy śnieżnej na Antarktydzie. Moje „pole walki” wygląda więc następująco:

Morning routine

| 1 komentarze

Z cyklu najlepsze telewizyjne czołówki ever:


Laseczki z TVN

, , | 0 komentarze

Zdaje się, że gdybym żyła pod koniec XIX w., prenumerowałabym "Kuriera Codziennego", by namiętnie czytać kolejne odcinki "Lalki". Oczekiwanie na kolejny epizod którejś z ulubionych serii to, mówiąc wprost i bez żadnego skrępowania, jedna z moich ulubionych rozrywek dnia codziennego. A, jako że mamy (dla przypomnienia) wiek XXI i niezliczone ilości seriali, rozrywki mi póki co nie zabraknie. Zapowiadam od razu, kwestia seriali telewizyjnych będzie z pewnością niejednokrotnie poruszana na naszym skromnym blogu, dziś odsłona pierwsza i właściwie trochę random, tym bardziej, że "zajęcia poświęcone serialom" jeszcze przed nami :)

Mój wewnętrzny telemaniak każe śledzić mi nowinki. Zatem billboardy (oraz onetowskie reklamy oraz ekhem... pudelkowe zapowiedzi o "polskiej wersji Sex And The City) z czterami atrakcyjnymi paniami, które wkrótce zagoszczą na ekranach TVN pod może naiwnym, może intrygującym, a może nasuwającym skojarzenia z chicklitem "Klub Mało Używanych Dziewic" Moniki Szwai szyldem "Klub Szalonych Dziewic" przyciągnęły mą uwagę. Pierwszy odcinek można było obejrzeć jeszcze przed telewizyjną premierą dzięki http://vod.onet.pl Serwis, skądinąd, warty polecenia i brawa dla Grupy ITI za ukłon w stronę telewidzów nieposiadających telewizora (bądź też tych, którzy uważają ten wynalazek za już nieco archaiczny).

Według informacji producenta "Serial oparty jest na holenderskim formacie "ROZENGEUR & WODKA LIME", emitowanym z sukcesem w latach 2001-2006 na antenie RTL 4." Zatem TVN postawił tym razem na sprawdzony, zachodni format, być może po mało dynamicznym "Teraz albo nigdy!", któremu nie udało się powtórzyć sukcesu "Magdy M."?

Dowiadujemy się, że Klub Szalonych Dziewic to "Odważna obyczajowo opowieść o współczesnych kobietach z dużego miasta: ambitnych, śmiałych, seksownych i inteligentnych. Bohaterki przedstawione w serialu różnią się od innych kobiecych postaci do tej pory znanych z polskich produkcji. Są bardziej wyemancypowane i przebojowe. To silne i niezależne kobiety, które za odwagę bycia sobą, niejednokrotnie płacą wysoką cenę. ".


Jaka jest prawda? Dominika Łakomska, Anna Przybylska, Anna Dereszowska i Monika Buchowiec z pewnością są seksowne i przebojowe. "Ich odwaga i bezkompromisowość determinują relacje z mężczyznami, które w efekcie pozbawione są schematów i klasycznego myślenia o wspólnym życiu". I tutaj pojawia się pierwszy zgrzyt.

Schemat 1)
Bohaterka grana przez Łakomską tworzy bardzo klasyczną i uroczą rodzinkę typu 2+2 z zapracowanym lekarzem, sama zaś zajmuje się domem. W ostatnim odcinku bez większych problemów godzi się na propozycję męża, który dostał lepsza pracę w Łomży i proponuje rychłą przeprowadzkę do pięknego domu na wsi. Nietrudno domyślić się, że wkrótce zaczną się problemy, bo przecież tak ciężko nie mieszkać w Warszawie, na dodatek z dala od przyjaciółek (patrz casus Carrie Bradshaw, która porzuca ukochany Nowy Jork i przyjaciółki na rzecz Paryża i pewnego Rosjanina, co szybko okazuje się pomyłką).

Schemat 2) Magda (Anna Dereszowska) to kobieta ambitna, pnącą się po szczeblach kariery w dużym wydawnictwie. Żyje w konkubinacie z Janem, pracownikiem tej samej korporacji. Dość szybko scenarzyści przemycają nam swoisty popfeminizm, wsadzając w jej usta kwestie (mniej więcej) typu "Ja chce się rozwijać, chce decydować o tym, jak ma wyglądać moje życie" albo "Musisz traktować mnie jak partnera". Kariera czy miłość? Czy on chce mnie sobie podporządkować? Jednym słowem: wątek oryginalnością nie grzeszy.

Najciężej jednak przełknąć błyskawiczną przemianę Karoliny (w tej roli urocza Anna Przybylska). Interesuje ją seks bez zobowiązań, nie chce mieć do czynienia z poważnym uczciem, jednak zachodzi w przypadkową ciążę z młodym kochankiem, z którym "zamieniła może ze 300 słów". Najpierw, rzecz jasna, chce ciążę przerwać. Potem zmienia zdanie, ale widz nie dowiaduję się, co nią motywowało. Jednak największy brak logiki to praktycznie natychmiastowa decyzja o wstąpieniu w monogamiczny związek z ojcem dziecka i wyznaniu mu miłości, ba! o rychłym przypieczętowanie tego związku węzłem małżeńskim. Swoją drogą, jak na TVNowski serial, product-placementu nie jest tak dużo, ale pierścionek zaręczynowy zostaje, tradycyjnie, kupiony w sieci Apart.

Jeśli chodzi o stronę formalną, postawiono głównie na "szybko, kolorowo, nowocześnie". Wielokrotnie ekran dzielony jest na nieco toporne ramki, które pokazują jednocześnie bohaterki w różnych miejscach lub też zestaw ich kilku stałych min podczas wspólnych spotkań przy drinku "Szalona Dziewica". Nowatorskim, jak na polski serial, zabiegiem, jest zastąpienie niektórych kwestii dialogowych pojawiąjącym się u dołu ekranu okienkiem bliżej nieokreślonego komunikatora internetowo-komórkowego, za pomocą którego przyjaciółki informują się wzajemnie o tym, o czym widz właśnie się dowiedział.

Niemniej jednak zadanie tego serialu równe jest mniej więcej temu, jakie ma spełniać kolorowy, słodki drink. Rozluźnić, dać chwilę rozrywki. Jutro kolejny odcinek, który być może podpowie, czy wkrótce będzie się chciało opuścić ten bar czy zamówić kolejnego Cosmopolitana made in Poland?

Let's begin!

| 2 komentarze

Igraszki intelektualne czas zacząć.