Manifest tercetu egzotycznego

To jest nasz blog. Należy do nas. Posiadamy go i wszystko, co on głosi.
Blog ten będzie wyrazem naszej wytężonej pracy - znoju umysłów tęgich i serc gorących.
Blog ten wwierci się niczym świder w przodek telewizyjnej skały, rozłupując zakrzepłe pokłady paleotelewizji, by wydobyć z nich najczystszy pierwotny blask srebrnego ekranu.
Nasza potrojona wizja zapewni skomasowane uderzenie napiętych neuronów w skostniałe struktury sformatowanych programów.
Zanurzymy się w rwącym strumieniu telewizyjnym bez obaw o zbrukanie się płynącą nim papką.
Zdejmiemy archaiczne obramówkowanie, przetrzemy brudne szyby kineskopów i otworzymy szeroko okna na świat.
Tak uczynimy! Tak zrobimy! I wprowadzimy telewizję do umysłów waszych. Bo od tego ona jest.
Od tego jest ona. Od tego jest.

Oglądaj, oglądaj, będziesz mądrzejszy!

, , | 0 komentarze

Każda szanująca się telewizji powinna spełniać dwie podstawowe, wiodące funkcje. Oprócz rozrywkowej, z której dostarczaniem radzi sobie wzorowo, gadające pudło obecne w większości domów ma za zadanie edukować swojego odbiorcę. O wypełnienie tego zadania nie jest już jednak tak łatwo. Preferencje widzów przez ostatnie dwadzieścia lat bardzo się zmieniły, a programy edukacyjne i modyfikacje, jakie nastąpiły w ich konstrukcji i formie, są dowodem na potwierdzenie tej tezy. By odpowiednio zobrazować to przykładem, postanowiłam porównać sztandarowe programy edukacyjne z początku lat dziewięćdziesiątych do tych, które współczesny widz może oglądać na ekranie swojego telewizora.

Obowiązkiem TVP jest wypełnianie misji publicznej, w związku z czym ta stacja na edukację widzów nacisk powinna kłaść przede wszystkim. Trzeba przyznać, że przed i za czasów mojego pięknego dzieciństwa (a dodam dla niewtajemniczonych, że wiosen liczę sobie już dwadzieścia dwie) wychodziło jej to całkiem dobrze.

8 września 1977 roku w ramówce programu Pierwszego Telewizji Publicznej pojawiła się „Sonda”. Prowadzący Zdzisław Kamiński i Andrzej Kurek starali się przybliżyć widzom zagadnienia związane z szeroko pojętą nauką. Najbardziej zależało im na atrakcyjnym przedstawieniu najnowszych osiągnięć ówczesnych naukowców. Twierdzili bowiem, że ludzie nauki mają problem ze spopularyzowaniem dziedzin, którymi się pasjonują. Telewizja okazała się być idealnym narzędziem do tego celu.



Program błyskawicznie zyskał ogromną popularność wśród widzów publicznej jedynki. Mimo że dla dzisiejszego przeciętnego oglądacza prezentowane treści mogą się wydawać średnio pasjonujące, zagadnienia związane z fizyką, chemią, astronomią czy biotechnologią zachwycały publiczność przed telewizorami. Twórcy „Sondy” dysponowali niezwykle skromnym, nawet na tamte czasy, budżetem. Doświadczenia przeprowadzane w studiu najczęściej wykonywane były przy pomocy ogólnodostępnych środków i materiałów. Co więcej humor prowadzących, scenografia i zabawne stroje, w które prezenterzy często ubierali się dla uatrakcyjnienia programu, okazały się pomysłami niezwykle trafionymi.

Kilka lat później, na fali sukcesu „Sondy” , 3 września 1985 roku, w najlepszym czasie antenowym- tuż przed Dziennikiem Telewizyjnym, TVP1 rozpoczęło nadawanie kolejnego programu edukacyjnego- „Kuchnia”. Tym razem targetem miały być jednak dzieci. Wiktor Niedzicki, wraz ze swoimi kilkuletnimi synami, prezentował młodym widzom spektakularne i widowiskowe eksperymenty dokonane w zaciszu studyjnej kuchni. Program rzeczywiście spełniał swoją rolę. Dzieci (w tym ja!) z pasją oglądały wyczyny prezentera i jego synów, wiedziały dzięki temu, jakie niebezpieczeństwa czyhają na nie podczas obcowania w środowisku własnej kuchni. Młodzi telewidzowie mogli na przykład przekonać się, co grozi niedoświadczonej gospodyni domowej, która gorący, palący się olej postanowi ugasić wodą.



„Kuchnia” z biegiem czasu podbiła serca nie tylko młodych ludzi. Z pasją oglądali ją także dorośli. I także dla nich Niedzicki stał się autorytetem. W prima aprilis naukowiec i jego synowie dla żartu zaprezentowali „eksperyment”, który pokazywał, że po postawieniu w pionie wysmarowanej masłem drewnianej deski, ugotowane jajko zaczyna toczyć się po niej z dołu do góry. Zszokowani telewidzowie, w tym- jak wspomina w jednym z wywiadów Niedzicki- pewna nauczycielka fizyki, dzwonili do studia i pytali o dokładniejsze wskazówki, gdyż im eksperyment się do tej pory nie udał. A przecież w telewizji widzieli na własne oczy, że jest to możliwe.

Dziś konwencja programów edukacyjnych bardzo się zmieniła. Telewizja Publiczna niechętnie emituje produkcje, których celem jest przybliżenie widzowi pasjonującego acz skomplikowanego świata nauki. Tematem zainteresowały się jedynie komercyjne kanały tematyczne takie jak Discovery Channel. Przykładami tego typu programów są „Brainiac” i „Pogromcy mitów”. Prezenterzy obu produkcji dwoją się i troją, by wszystko dookoła wybuchało błyskało i szokowało. Środki pieniężne, jakie producenci przeznaczają na tworzenie tego typu programów edukacyjnych, są niebotyczne. Także tematyka i rodzaj przeprowadzanych „eksperymentów” diametralnie się zmienił.



Widz „Brainiac’a” ma szansę dowiedzieć się, że jedzenie ciastek z makiem może spowodować pozytywny wynik testu na obecność narkotyków w organizmie. Nylonowa odzież wystarczy mu, by wysadzić stację benzynową. Gdyby natomiast potrzebował spadochronu, najlepiej zrobi posługując się dwoma ogrodowymi workami na śmieci. Fan „Pogromców mitów”, po znalezieniu w lodówce nadwyżki salami, może wykorzystać je jako paliwo do amatorskiej rakiety. Gdyby jakiś znajomy zalazł mu za skórę, może być pewny, że uda mu się go zabić przy pomocy kuszy wykonanej z papieru, kleju i gumki od majtek. W roli strzały najlepiej sprawdza się zaostrzony plastikowy widelec. Jeśli wróg znalazłby się pod wodą, a widz programu akurat miałby przy sobie broń palną, musi pamiętać, że pocisk nie doleci dalej niż na odległość 2 metrów. Trzeba przyznać, że wachlarz informacji serwowanych przez współczesne programy edukacyjne jest imponujący, dla niektórych pewnie nawet i bezcenny. Sciencetainment, ot co.

Śpiewać każdy może, a jak nie, to je czekoladki

, , , | 1 komentarze

Świat (i telewizja, rzecz jasna) uwielbia historie typu od zera do bohatera. Nierzadko o wiele więcej radości daje śledzenie historii autentycznych postaci, które są "z naszego świata", a nie z magicznego uniwersum istniejącego w głowach scenarzystów Mody na Sukces.
Prócz klasycznych teleturniejów od jakichś dziesięciu lat największą popularnością cieszą się talent shows różnej maści. Sam pomysł nie jest nowy, wystarczy przypomnieć sobie jakikolwiek amerykański film lubi serial familijny: w wielu produkcjach zawsze znajdziemy wątek o szkolnym talent show, na który nasz siedmioletni bohater zawzięcie ćwiczy na pianinie, a jego sąsiadka z domku obok trenuje baletową choreografię w uroczym różowym tutu. W naszym pięknym nadwiślańskim kraju tradycja ta nie była nigdy aż tak upowszechniona, choć ze szkolnych lat pamiętam, jakiej radości dostarczał tzw. mini playback show organizowany w podstawówce.

Protoplastą telewizyjnych poszukiwań talentu jest z pewnością amerykański program The Original Amateur Hour. Już wtedy telewidzowie mogli głosować, dzwoniąc, a na zwycięzców czekały stypendia w wysokości 2000USD.
Tutaj siedmioletnia Irene Cara z Bronxu (tak, ta sama, która kilka dekad później dostanie Oscara za kultowe "What a Feeling"):

Od 1983 do 1995 emitowano program Star Search, w którym uczestnicy podzieleni byli na kilka kategorii, między innymi: wokalista, wokalistka, młody wokalista, tancerz, komik. Cztereoosbowe jury punktowało każdy występ gwiazdkami ( maksymalnie czterema). W finale głosowała już tylko publiczność zgromadzona w studio. Zwycięzcy poszczególnych kategorii otrzymywali 100 000 USD, jednak w przeciwieństwie do swojego następcy, Idola, Star Search nie gwarantowalo laureatom podpisania kontraktów. Program, szczególnie za czasów Ronalda Reagana, na swój sposób uprawomocnił amerykański sen: z odrobiną wysiłku, codziennych ćwiczen i talentu (niekoniecznie na miarę Czesława Niemena), każdy mógł wygrać. Tutaj Justin Timberlake z fasonem i galanterią, w kowbojskim wdzianku, przegrywa w wieku 11 lat z inną małoletnią uczestniczką:


Przy talent shows nie można nie wspomnieć o dwóch Simonach. Simon Fuller, pomysłodawca formatu Idola (który na całym świecie ma w sumie ponad 100 wersji) oraz So You Think You Can Dance. A do tego twórca najbardziej jaskrawego przejawu (pseudo)pop-feminizmu w hitorii muzyki rozrywkowej:

Simon Cowell. Manager i producent muzyczny, telewizyjny, człowiek orkiestra. Gwiazdą stał się właśnie dzięki statusowi najbardziej złośliwego i kontrowersyjnego jurora w programach American Idol , Pop Idol, X-Factor, Britain's Got Talent. Jeśli chodzi o ostatni z wymienionych programów, to został on wymyślony właśnie przez Cowella i jego firmę Syco. Jednak z powodu pewnych nieporozumień po odcinku pilotowym, produkcję brytyjskiej wersji przesunięto i format Got Talent zadebiutował właściwie w USA.
Got Talent osiągnął natychmiastowy sukces. Chciałabym w tym momencie poświęcić trochę uwagi wersji brytyjskiej, którą na tle pozostałych krajów wyróżnia nagroda. Otóż zwycięzca występuje przez Królową we własnej osobie na corocznym Royal Variety Show

Zwycięzcą pierwszej edycji był Walijczyk Paul Potts, niepozorny i mało medialny sprzedawca telefonów komórkowych.

Jak widać z krótkiej prezentacji Paula przed castingiem, nierzadko wzięcie udziału w programie wiąże się z próbą przezwyciężenia kompleksów, nieśmiałości i oczywiście, chęci spełnienia marzenia życia.
Na czym polega sukces Got Talent? Moja subiektywna ocena brzmi: na różnorodności i dostarczaniu czystej rozrywki. Wielokrotnie Simon Cowell powtarza „This is what this show is about, variety” Na takie rzeczy po prostu przyjemnie się patrzy:

Oczywiście wzruszające nieco zmanipulowane historyjki o uczestnikach potrafią być denerwujące, ale i tak nie umniejszają level of entertainment w moim mniemaniu. W końcu zawsze można kliknąć dalej na pasku odtwarzania ;)
Nie możemy zapomnieć o fenomenie Susay Boyle, o której mówiły i pisały wszystkie światowe media jeszcze przed oficjalnym początkiem trzeciego sezonu w ITV. Wszystko za sprawą tego głosu (i tej aparycji, i późniejszej wzmianki o braku jakiegokolwiek doświadczenia w całowaniu). Boyle była typowana jako pewna zwyciężczyni, ostatecznie przegrała z taneczną grupą Diversity, co rzekomo doprowadziło ją do załamania nerwowego.

Do Polski przyszedł McDolnald’s , Big Brother i H&M, więc kwestią czasu było zanim największa stacja komercyjna wypuści polską edycję formatu Got Talent. Ciekawość budził skład jury. Polski Simon Cowell – czyli nigdy niedorastający chłopiec polskiego dziennikarstwa i szołbizu, Kuba Wojewódzki. Absolutnie mdła i przeegzaltowana doktor Zosia Foremniak oraz chyba najciekawszy wybór obsadowy, bezpośrednia Agnieszka Chylińska (której mariaż z telewizją, popem, glamourami itp. Budzi od pewnego czasu swoiste kontrowersje). Jak to jednak było do przewidzenia, nasza rodzima wersja nie umywa się do brytyjskiej, jednak perełki się zdarzają i za taką uważam grupę Audiofeels lub niejakiego Kaczorexa
Sporo szumu podczas pierwszej edycji narobiła także jedenastolatka z wypisanym brakiem witamin na twarzy, która zmiażdżyła jury i publikę swoim wykonaniem piosenki „Dziwny jest ten świat” . TVN zgodnie ze swoją zmyślną strategią zapowiedział ten występ w Faktach (tu proszę zdać się jedynie na moją pamięć, bo nie udało mi się znaleźć odpowiedniego materiału). Klaudia jest przykładem jednej z kategorii Uczestnika Gwarantującego Sukces czyli Utalentowane Dziecko. Przykłady można cały czas mnożyć, ja polecam na przykład rozczulająca i naturalną Connie Talbot. Czasami jednak nietrudno oprzeć się wrażeniu, że to rodzice pchają dzieci do konkursu i bardziej przeżywają występy niż mali uczestnicy.
Jednak nie może być zawsze pięknie, w przyrodzie równowaga musi być. Mam Talent karmi się także różnego rodzaju freakami, na czele z człowiekiem jedzącym na czas czekoladki lub czystą abstrakcją z pogranicza kiczu i performance’u czyli duetem Orion

A poza tym Lady Gaga i transgender jest wszędzie :D
Wspomniana już Susan Boyle potwierdza zasadę o istnieniu kategorii Uczestnika Budzącego Współczucie. Polska edycja: niewidoma absolwentka Akademii Muzczynej. Można dyskutować, czy wzbudzanie żalu robi swoje albo jest niezaplanowanym patentem...
Ale, jakkolwiek to zabrzmi, w takich programach wszystkie chwyty są dozwolone.

Na koniec wrzucam moich osobistych ulubieńców, zwycięzców duńskiej edycji.

Kibic przed telewizorem, część 2.

, , | 1 komentarze

Transformacja ustrojowa otworzyła w końcu wyposzczonym polskim kibicom telewizyjne okno na świat. Początkowo podany został on na satelitarnych talerzach przez anglojęzyczny Eurosport i niemieckojęzyczny DSF. Wkrótce jednak dzięki ekspansji sieci kablowych oraz powstawaniu kodowanych kanałów na polskich ekranach zaroiło się od transmisji sportowych z wydarzeń zarówno światowego jak i lokalnego szczebla.

Na sport w swojej ramówce szczególnie silnie postawił Canal +, który uczynił zwłaszcza z transmisji meczów najsilniejszych lig piłkarskich (angielskiej Premier League, hiszpańskiej La Liga, włoskiej Serie A i francuskiej Ligue 1) oraz nieco słabszej acz rodzimej Ekstraklasy, swój okręt flagowy. Canal + przyciąga także miłośników innych dyscyplin transmisjami koszykówki (NBA i WNBA), boksu, rugby, czy wyścigów na żużlu. Zaletą stacji jest przede wszystkim fachowa redakcja sportowa i profesjonalna realizacja transmisji, dzięki której nawet mecze polskich drużyn można oglądać z mniejszym bólem. Zwłaszcza komentatorzy piłkarscy, jak Jacek Laskowski, Andrzej Twarowski, czy Tomasz Smokowski wyrobili sobie u kibiców uznaną markę.
Obecnie Canal + udostępnia dwa kanały stricte sportowe, na których w ciągu weekendu podczas trwania sezonu piłkarskiego można obejrzeć kilkanaście spotkań. W szczególnych wypadkach (np. w ostatnich kolejkach polskiej Ekstraklasy, gdy mecze odbywają się o jednej godzinie) stacja uruchamia dodatkowe kanały, a także prowadzi transmisje symultaniczne ze wszystkich stadionów.

"Prosportowo" jest też niewątpliwie nastawiony Polsat. Oprócz trzech kanałów, pokazujących wyłącznie sport (Polsat Sport, Polsat Sport Ekstra i nowy Polsat Futbol), transmisje nadawane są również w ogólnodostępnych - Polsacie (przede wszystkim Liga Mistrzów i siatkówka) oraz TV4 (wyścigi Formuły 1, Liga Europejska). Poza wymienionymi dyscyplinami Polsat pokazuje głównie piłkę ręczną w wymiarze ligowym i reprezentacyjnym, walki bokserskie, a okazyjnie także tenis, hokej i wydarzenia parasportowe, typu Mariusz "Dominator" Pudzianowski na ringu MMA.


Polsatowi udaje się czasem również wygrać przetargi na pokazywanie wielkich imprez. W 2002 roku złamał monopol telewizji publicznej na pokazywanie Mistrzostw Świata w piłce nożnej, a w 2008 r. nabył prawa do transmisji Mistrzostw Europy w tej dyscyplinie.
O innych stacjach napiszę wkrótce, bo właśnie zaczyna się finał Ligi Mistrzów. Transmisja w Polsacie i nSport. :)
c.d.n.

Kibic przed telewizorem, część 1.

, , | 0 komentarze

Nie tak dawno temu i w całkiem nieodległej galaktyce, ludzie chcący obejrzeć mecz piłkarski musieli dotrzeć na stadion. To jak wiadomo wiązało się (i wiąże nadal) z wieloma wyrzeczeniami - trzeba zarezerwować sporo czasu (zwłaszcza, gdy mecz odbywa się daleko od miejsca zamieszkania) oraz nieco pieniędzy (na dojazd, bilet, przekąski etc.) W dodatku bywa, że na głowę pada deszcz, śnieg, a niekiedy także kamienie i elementy ławek rzucane przez mało życzliwych nam fanów. Z boiska też często wieje nudą, ale przecież za bilet się zapłaciło, więc należy wysiedzieć do końca, choćby akcje na murawie snuły się w tempie filmów Wong Kar-Waia. W sumie kibicowi na stadionie ciężko jest.

Dziś sport zagościł na dobre w mediach, a wydarzenie nietransmitowane przez żadną stację telewizyjną to takie, którego nikt by i tak nie oglądał (np. potyczki naszych klubów piłkarskich w rundach wstępnych europejskich pucharów).
Już w 1908 roku w Londynie rozpoczęto rejestrację olimpijskich zawodów sportowych. Od 1912 roku było to obligatoryjne na mocy postanowienia Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. W 1936 r. w Berlinie nakręcony materiał emitowano już (niemal) na żywo w specjalnych izbach telewizyjnych, gdzie zgromadzeni widzowie mogli obejrzeć dziennie aż 8 godzin materiału ze sportowych aren, nakręconych wcześniej przez ekipę pod wodzą Leni Riefenstahl.



Rejestrowano też zawody na ziemiach polskich. Cracovia była pierwszym polskim zespołem, którego mecz został sfilmowany i pokazany w kinach. 30 czerwca 1912 roku wiedeńska ekipa filmowa zarejestrowała na taśmie filmowej fragmenty meczu Cracovia – Monori TE Budapeszt (4:0). Cztery bramki z tego spotkania włączone do kroniki filmowej oglądane były przez bywalców kin w całej Europie w lipcu 1912 roku. Na pierwszy mecz w telewizji Polacy musieli jednak poczekać prawie 45 lat.
10 marca 1957 roku Telewizja Polska po raz pierwszy w historii transmitowała mecz piłkarski. Ze stadionu przy Konwiktorskiej spotkanie towarzyskie stołecznych drużyn Polonii i Gwardii komentował Jerzy Zmarzlik. W udziale Polonii przypadła także pierwsza transmisja z Pucharu Polski. Warszawski zespół podejmował wówczas Górnika Radlin.
Potem z piłką w telewizji publicznej bywało jednak różnie. W 1970 roku w szeregach wszechwładnie panującej partii postanowiono, iż polscy kibice nie zobaczą Mistrzostw Świata w Meksyku. Na szczęście wkrótce nastał czas Złotej Jedenastki Kazimierza Górskiego i transmisje z zawodów, w których brał udział nasz Wunderteam stały się chlebem powszednim telewidza.



O transmisjach z ligowych aren krajów zachodnich oczywiście nie mogło być mowy. Co prawda w latach osiemdziesiątych pojawił się nadawany do dziś program "Sportowa Niedziela", w którym można było zobaczyć bramki z najważniejszych meczów lig zagranicznych. Dopiero jednak po 1989 roku i powstaniu prywatnych stacji telewizyjnych nastąpił prawdziwy przełom.
c.d.n.

Rzeczy, które oglądasz w Polsce będąc kibicem piłkarskim

, | 3 komentarze

W sobotę 15 maja w polskiej telewizji dojdzie do przełomowego wydarzenia. CANAL+ przeprowadzi bowiem pierwszą w Polsce transmisję z meczu piłkarskiego w technologii 3D.

Polska jest trzecim europejskim krajem, w którym spotkanie piłkarskie zostanie pokazane w trzech wymiarach. W styczniu taką transmisję obejrzeli Anglicy (mecz Arsenal Londyn - Manchester United), a w marcu Niemcy (Bayer Leverkusen - HSV). Pierwszą w ogóle transmisję 3D w 2009 roku przeprowadzili natomiast Meksykanie.

W Polsce na pierwszy ogień pójdzie mecz Wisły Kraków z Odrą Wodzisław. Relacja zostanie przeprowadzona ze stadionu Hutnika w Nowej Hucie, gdzie gościnnie występuje w obecnym sezonie Wisła i rozpocznie się o godz. 16.50. CANAL+ użyje specjalnego wozu transmisyjnego wyposażonego w 9 kamer pracujących w technologii stereoskopowej.

Telewidzowie zaopatrzeni w telewizory i okulary 3D będą mogli zobaczyć relację na kanale 28 CYFRY+, a pozostali kibice na specjalnych pokazach organizowanych przez stację w pubach i kinach w Krakowie, Poznaniu i Warszawie. Relacja będzie niekodowana, co oznacza, że będą ją mogli zobaczyć także widzowie, którzy na co dzień nie mają dostępu do oferty CANAL+. Partnerem transmisji jest Eutelsat, więc przekaz odbędzie się poprzez należącego do operatora satelitę Hot Bird.

Transmisje w kinach odbędą się w następujących miejscach:
Multikino Ursynów (Al. KEN 60 w Warszawie)
Multikino Poznań 51 (ul. Królowej Jadwigi 51)
Multikino Kraków (ul. Dobrego Pasterza 128)
A transmisje w pubach:
w Warszawie w Champions Sports Barze w Hotelu Marriott (Al. Jerozolimskie 65/79)
w Krakowie w Pubie Sportowy Ring (ul. Św. Filipa 25) i w Sportspubie (ul. Grodzka 50)
w Poznaniu w Estadio (ul. Mielżyńskiego 16) i w Cafe del Mar (ul. Wrocławska 10)

Nie jestem tipsiarą!

, , , | 0 komentarze

Jakież było zdziwienie jednego z moich znajomych, gdy wyznałam, że nie widziałam słynnej reklamy "Dla mojej Krysi najlepszy zestaw". Jako telewidz internetowy, jestem skazana na Ptasie Mleczko na VOD albo zupełny brak reklam (czy to na pewno kara?). Pomyślałam, jak przystało na telewidza doby szybkich łącz internetowych: ok, znajdę na YT.

Tutaj małe wtrącenie (a może, ha ha, przerwa na reklamy) odnośnie transferu magii srebrnego ekranu na grunt internetowy. Przez przypadkiem trafiłam właśnie na TO. "Darmowa Telewizja Internetowa to ogromny wybór programów telewizyjnych które usatysfakcjonują każdego widza" Bossssko - pomyślałam - ciekawe jak bardzo darmowa. Mało gustownie wykonany serwis od razu mnie poinformował: "Aby pobrać program do odbioru telewizji wyślij sms". Koszt: 8zł. Oferta, jak widać, przebogata. "Pobierz program i zacznij oglądać najnowsze informacje ze świata, fascynować się przy rozgrywkach sportowych, posłuchać muzyki lub obejrzeć przeboje filmowe bądź ulubione seriale, to nie może Cię z nami zabraknąć" - takim hasłem kusi reklama telewizji w Internecie (brzmi to sformułowanie zaiste zabawnie). Serwis do sprawdzenia dla teoretyka telewizji, nie ma co, trzeba tylko darmowe 8zł wygospodarować w studenckim budżecie.

Wracając do Krysi: przypadkiem trafiłam jednak na tę reklamę (z wyłączonym dźwiękiem, gdyż Pan Właściciel omawiał właśnie z nami rachunek za prąd) "live" w telewizji. Zatem skupiłam się najpierw na obrazach. Białe kozaczki, tipsy, mimika świadcząca o tym, że o bohaterce mógłby ktoś powiedzieć "kredki ma w głowie". Ukochany zrobiony na lowelasa w typie "polish boyfriend". Dostają papierową torbę, tu ujęcie z produktami sieci Era i na koniec wielkanocny zajączek (nieźle jestem do tyłu, jak widać). Ale dalej nie wiem, co mówią. Znajduje więc na YT.

Otóż niezdecydowana Krystyna nic nie mówi, daje swemu partnerowi pełną władze: on decyduje. Wybiera najlepszy zestaw. Wiesław Godzic pisze, że „w powszechnym mniemaniu reklamowanie dotyczy konkretnej marki lub produktu i polega na tym, że konsument wierzy (świadomie lub półświadomie) w magiczną moc produktu: w to, że zakup, posiadanie i używanie pozwoli mu stać się osobą o cechach pożądanych”. Ale w nowym tysiącleciu, sprzedający swój produkt chcą być przewrotni. Bo oto przedstawiają stereotypową „słodko-głupią blondynkę” i macho z miasta powiatowego do 30 tysięcy mieszkańców w taki sposób, że potencjalny nabywca ma sobie pomyśleć „Haha, ja taki nie jestem i nie będę, ale reklama fajna”. I ją zapamięta. I zastanawiając się nad nowym pakietem przywoła sobie pomysłowość copywriter’ów Ery, którzy tak zabawnie pokazali „osoby o cechach niepożądanych” i śmieją się z tego samego. Ewolucja.
Reklama o Krysi dość szybko stała się fenomenem. Nie wiem, czy na miarę słynnego "Kopytka", ale na pewno przeniknęła na inne poziomy kultury masowej. Nie sposób tu nie zgodzić się z Martinem Davidsonem, który stwierdził, że „Reklamowanie jest czymś więcej niż strategią rynkową”. Zrobiłam mały risercz.
Mamy już zatem (a jakżeby inaczej) demotywator:
http://demotywatory.pl/1544695/Dla-mojej-Krysi
Poza tym przypomniało mi się, jak koleżanka, opisując jakąś dziewczynę, użyła stwierdzenia „No taka Krysia”. Teraz już wiem o co chodzi.
Nie sposób nie przywołać także facebookowej grupy. Ciekawe, czy twórcy reklamy czerpali z takiej Urban legend? A może ona jest echem mentalności Krysiowego mężczyzny?
Jednak prawdziwy smaczek zostawiam na koniec. Komentarze pod filmikiem na YT głoszą: „Najlepsza reklama jaką widziałem”, „kryśia jest poprostu mistrzowska oskara jej za tą role :P!” Pewna grupa kobiet czuje się jednak jawnie urażona tą reklamą. Określają ją jako głupią i bronią sztucznie przedłużanych paznokci, bo nie są tipsiarami.
A Wy, drodzy Czytelnicy, co myślicie o tej reklamie i innych tego typu? Jak czulibyśmy się, gdyby na przykład w reklamie hipermarketu spod znaku „Dla każdego coś dobrego” pokazano studenta kulturoznawstwa (lubi innego kierunku dla przyszłych żon bogatych mężów), który sunie niespiesznie między pólkami w jeansach rurkach, roztaczając za sobą magiczny pył , ma na twarzy wymalowane cierpienie godne Wertera , bo nie może zdecydować się na gatunek sera pleśniowego, gdy mija go energiczny student politechniki krzyczący do ekspedientki „tej gołdy za 10.99 ćwierć deko proszę”.



Korzystałam z: W. Godzic, Oglądanie i inne przyjemności kultury popularnej, Kraków 1996.